Archiwum listopad 2005


lis 17 2005 Uchybienie doraźne
Komentarze: 9

Znalazłem nowego smutasa. Nazywa się Coupland i napisał książkę kultową. Nie dość na tym to jeszcze tytuł książki stał się oznaczeniem generacji. Oznaczenie to „x” trudno zatem orzec czy chodzi o obelgę czy diagnozę.

Smutek Couplanda nie jest smutkiem barycznym, wisceralnym, hormonalnym, fantomalnym czy wreszcie smutkiem religijno- egzystencjalnym. Nie jest wszechogarniający i nie stoi na przeszkodzie by kupić paczkę M&S i zjeść wszystkie ostentacyjnie chrupiąc. Jest to wręcz smutek szczęśliwy tym szczególnym szczęściem taoisty któremu ptak narobił na oko ten zaś odbiera to w kategoriach kosmicznych.

I nie dość na tym! Autor usiłuje tym orobionym okiem do nas mrugnąć - jakby tą roztrzęsioną powieką usiłował przekonać nas, że wcale nie jest smutasem neurotykiem psychastenikiem od dwóch lat na prozacu i na granicy histerii na myśl o braku chudego mleka w sklepie i nigdy przenigdy nie będzie równo maszerował tupiąc głośno buciorami na ryczące hordy Partów dumny niczym Ósmy Legion. Nie będzie nie tylko dlatego, że już nie ma Partów, ale przede wszystkim dlatego, że nie ma sensu.

Brak sensu jest zresztą największym odkryciem Couplanda. Pada deszcz - nie ma sensu. Nie jest to skądinąd żaden galopujący nihilizm. To raczej serie mikroiluminacji braku sensu. Poprawne parkowanie nie ma sensu. Tusz do rzęs nie ma sensu. Dymanie własnej żony nie ma sensu. Itp.. Jednocześnie Coupland hołduje uparcie wartościom ogólnoludzkim używając bez śladu zażenowania terminów w rodzaju zachód słońca, miłość czy boże narodzenie dając do zrozumienia że stoją ona w opozycji do zjawisk w rodzaju coca-cola czy rozszczepianie plutonu. Innymi słowy zgadza się wstępnie ze stwierdzeniem iż ludzkość to robactwo pełzające po gównie z tym jednak założeniem iż jest to bardziej problem gówna. Niewykluczone.

Jak każdy cholerny kulturoznawca żyje poza czasem, teraźniejszością, doraźnością zapchanym zlewem etc. Żyje w strumieniu! Main stream. Doraźnym problem takiego osobnika są próby atomowe na atolu Murroa i smog w Tokio i z tej perspektywy wolę smutne kobiety niż smutnych mężczyzn gdyż jak wiemy mężczyzna widzi las, a  w tym przypadku to wręcz z poziomu satelity astra.

W ogóle to czemu się tym zajmować? Won z jaskini polować na mamuty! Vanitas vanitatum i out! Out! Raus! Schnell! Albo mamut ciebie albo ty jego i tylko proszę nie iść do modnej restauracji ze strzelbą zostawiwszy tą notkę na ekranie jako wyjaśnienie własnej potrzeby mordu bo to już było w „Fisher king” i doprawdy wszystko było i jeszcze wszechświat się kurczy. Ech..

 

nigdy_i_nigdzie : :
lis 05 2005 Reklama dźwignią handlu
Komentarze: 6

Napisałem notkę. O tam niżej.

o!

nigdy_i_nigdzie : :
lis 04 2005 Zawsze kurwa coś
Komentarze: 22

Wydano „Chemię smutku”, a ja przeczytałem „Szklany klosz”. Próbowałem przeczytać również „Chemię smutku”, niestety smutek, który mnie ogarnia podczas tej lektury, był tak przejmujący, iż nie dałem rady. Martwił mnie głównie fakt, że to wydano.

Tymczasem Plath studiuje smutek równie intensywnie jakkolwiek daleko bardziej przekonująco. Temat nie jest łatwy mimo, iż martwimy się wszyscy, codziennie, intensywnie, godzinami i wałęsamy się z tymi smutnymi minami ocierając je o inne smutne gęby jak mokre płaszcze w zatłoczonym autobusie. Nie jest to wbrew pozorom cecha Polaków jak to niektórzy usiłują wykazać próbując odnaleźć tajemnicze skutki niskich wyników warszawskiej giełdy i krakowskiej skarbonki. Martwią się bezwzględnie wszyscy. Martwią się Anglicy i martwią się Kanadyjczycy. Martwią się obywatele Wybrzeża Kości Słoniowej i martwią się Francuzi. Martwią się Hindusi i Pakistańczycy. Meksykanie się martwią i Holendrzy, martwi się i premier i prezydent, berlińscy filharmonicy się martwią i nawet pies sąsiadów wygląda na przygnębionego, a WHO wpisuje depresję na listę chorób w miejsce wykreślonego homoseksualizmu i samogwałtu. To wszystko też skądinąd jest źródłem zmartwienia, co wszyscy zabierający się do pisania o smutku powinni wziąć pod uwagę. Przede wszystkim dlatego iż piszą o czymś o czym każdy ma coś do powiedzenia i pisanie kolejnych rozdziałów o tym, że „jestem smutny” jest równie odkrywcze jak powiadanie iż fajnie jest uprawiać seks. Tymczasem świat poszedł dalej w obu tych dziedzinach i dziś o depresji to pewnie nawet żubry w parku sobie rozmawiają.

Trudno mi znaleźć grupę docelową „Chemii smutku”, ale „Szklany klosz” z całą pewności nie jest książką dla żubrów tylko dla kobiet. W swoich fascynujących odkryciach posunę się dalej i powiem wręcz iż jest ta książka tym samym dla dziewczynek czym „Buszujący w zbożu” dla chłopców. Przejmująca analiza współczesnego lęku egzystencjalnego - nie pamiętam czy sam to wymyśliłem czy przeczytałem na okładce, choć brzmi raczej jak to drugie. „Przejmująca analiza współczesnego lęku” jest oczywiście równie znaczącym zdaniem jak „pchać” na drzwiach do McDonalda więc powiem to inaczej. Autorka jest smutna że nie jest szczęśliwa. Dodatkowo nic w najbliższej przyszłości nie wydaje się być specjalnie uszczęśliwiające. Bez względu na to czy się uda czy nie jest przygnębiające. Może wyjdzie za mąż i będzie przykładową żoną. Straszne. Może nie wyjdzie za mąż i zostanie starą zdziwaczałą wariatką z dywizją kotów. Straszne. Może dziś na śniadanie usmaży jajka na bekonie i zapomni o tostach które znów się spalą. Straszne. A może zrobi najpyszniejsze śniadanie w historii ludzkości i jedząc je uświadomi sobie, że i tak gówno z tego bo za chwilę będzie musiała wykonać kilkadziesiąt czynności żeby wyjść z domu i jeśli nie będzie szczęśliwa to na pewno coś przeoczy co tylko doda jej kolejnych konieczności.

I ten brak sensu! Ten nieogarniony ciąg przyczyn który zrodzi kolejne. Całe to życie żeby. Jedzenie żeby. Spanie żeby. Poznawanie żeby. Rozmawianie żeby. Zdobywanie żeby. Żeby co? Żeby kurwa co? Sztuki! Sztuki dla sztuki.

Kończy się „Buszujący” sceną w której bohater przygląda się swojej siedmioletniej siostrze kręcącej się na karuzeli w parku. Jest szczęśliwy. Szczęśliwy jej szczęściem tej bezsensownej radości z kręcenia się w kółko na malowanym koniku. I znów analogia. Plath przypomina sobie kiedy była ostatni raz szczęśliwa. Otóż, jak pamięta, gdy biegła po plaży. Mając siedem lat. Od tamtej pory wszystko było przejebane. I nie pozostawia nam nawet cienia nadziei że malowany konik w parku może zdziałać coś więcej niż chęć powieszenia się na pobliskiej karuzeli łańcuchowej. Straszne.

Ale nawet gdy czasem połaskocze cię ta ciepła fala szczęścia. Bezsensowna bo w krainie bezsensu nie może być inaczej. Wtedy być może zdasz sobie sprawę jak łatwo ci ją odebrać. Jak nieprawdopodobne, że się wydarzyła. Jak szybko minęła. Jak długo będziesz musiała jej znów szukać jak chory wampir w słoneczny dzień. I jak łatwo wtedy poczujesz się zmęczona. A trzeba biec żeby stać w miejscu chociaż. Doprawdy bywa samobójstwo kojącą myślą.

I dlatego nie polecam wam tej książki. Z dobrego serca. Jest tyle innych opcji. Madagaskar na przykład. Bardzo zabawny film. Albo "Chemia smutku".

 

nigdy_i_nigdzie : :