Archiwum marzec 2005


mar 22 2005 my wszystko verstehen
Komentarze: 13

...i z czym przychodzisz niech zgadne zapewne masz problem co jest przecież do wybaczenia bo nawet jeśli po prostu chce ci się pieprzyć to też jakbyś z problemem przyszła i to jeszcze z takim który lubie rozwiązywać i w sumie mogę zrozumieć że jeszcze chcesz opowiedzieć mi jak to cię seksualnie nadużyto gdy miałaś dwanaście lat lub jak ktoś ci umarł lub że nikt cie nie kocha i nie opowiesz mi o tym jeśli nie spytam lecz jeśli nie spytam to zaczniesz szukać dalej i stracę cały twój sexappeal który łapie mnie za jaja na co nic nie umiem poradzić więc zadaję te pytania na które pragniesz odpowiadać bo cię za mało kochano a może za dużo i tak ci do głowy uderzyło, że przeoczyłaś ten smutny fakt, że właśnie masz dwadzieścia pięć lat i dookoła jest coraz więcej tych młodych siks choć zdawało się, że będzie odwrotnie i jeszcze chwilę temu ktoś kopnął cię prosto w serce uderzył mnie rozumiesz uderzył oczywiście że rozumiem ale ja nie jestem inwalidzkim wózkiem w którym będziesz obwozić swoje blizny nie chce mi się martwić twoją raną nieleczoną więc idź zabierz je i wśród tych co na kolanach bądź dumna bądź nie bądź nie interesuje mnie to nie interesuje mnie to  i stówa za wizytę się należy i nie nie chcę loda bo mam wrażenie, że nawet do mojego chuja wtedy szepczesz gdzie cię boli a to właśnie o to chodzi jak co komu wychodzi raz dwa trzy

...

- mówisz, że ile miałaś wtedy lat?

 

 

nigdy_i_nigdzie : :
mar 21 2005 taknie
Komentarze: 6

  Gdy tak sobie czytam „Męża i żonę” to myślę, że matki gdy widzą doskonaly kontakt tatusia i córeczki muszą się czuć podwójnie wydymane. Po primo pierwsze przez tego faceta, który tyle obiecywał przy ksiedzu i dobrze mu z oczu patrzyło, a teraz cieżko o jedno slowo bez warknięcia. Po primo drugie zaś przez córkę która jest na tyle glupia iż nie widzi kto jej dobrze życzy i wie co na nią czeka i nie zauważa, że ten kto jej na wszystko pozwala, pozwala by wszystko się mogło przydarzyć. A gdzieś tam w tle jeszcze kompleks Edypa i była młodość i za słona zupa i jak tu się nie wkurwić.

  Pamiętam kiedyś Anna oświadczyła mi popatrując na mnie z litością, że to naprawde przejebane być facetem i chyba nigdy by nie chciała. Jakkowliek zgodziłem się z nią natenczas to w duchu mruknął – pożyjemy zobaczymy. Ciągle mrucze.

 

nigdy_i_nigdzie : :
mar 14 2005 Party na statku matce
Komentarze: 5

Przez długi czas obserwując wymiany ciosów pomiędzy Anią i jej mamą byłem zajadłym potakiwaczem i stronnikiem Ani. Nie brakowało w tym także moich osobistych przesłanek gdyż nie byłem bynajmniej pieszczochem rodzicielki Anny, a i mnie trudno było lubić kogoś kto tak bezinteresownie mnie nie znosił.

W oczach mamy nie było to oczywiście wcale tak bezinteresowne. Pierwszym i głównym chyba do dziś powodem pozostaje fakt namieszania Ani w głowie i wyrwania jej ze stabilnych objęć niejakiego Marcina. Młodzieniec ten w historii miłosnych uniesień Ani był chyba jedynym przypadkiem aprobaty ze strony potecjalnej teściowej. Bywalec salonu wciągał niedzielne obiadki dyskutując z bratem Ani, który zwykł był do niej mówić per wypierdzielaj iż powinien być bardziej dla swojej siostry uprzejmy. Mama Ani zaś w tym czasie nakładała deser i z tkliwością spoglądała na zawsze wypastowane buty Marcina. Pozwoliła sobie była kupić mu nawet pantofle by mógł te lsniące buty zdjąć i postawić w przedpokoju tak aby wszyscy mogli podziwiać. Miał tam własne pantofle – czujecie!?

I wtedy pojawiłem się ja. Cień. W pogoni za którym Ania przestała pojawiać się w noramlnych porach w domu a zaczęła o siódmej rano. Marcin dzwonił ale jakkolwiek pantofle były na miejscu o Annę było coraz trudniej. Mama ciągle nie mając szansy mnie spotkać wiedziała, że coś wisi w powietrzu patrząc zaś na nieco nieobecne spojrzenie swojej córki myślała zapewne bardzo poważnie, że krew nie woda.

Nie minęło tego więcej niż może dwa miesiące kiedy wreszcie, choć ku wspólnemu zaskoczeniu do spotkania doszło. Był to jakiś zimowy chyba wieczór gdy Ania postanowiła skończyć ze swoim narkotycznym dziewictwem i zapalić jointa. Nie oponowałem specjalnie gdyż na ile ją znałem zrobiłaby to ze mną lub bez, poza tym zawsze uwielbiam palić ze świeżakami bo mają takie komiczne odloty. Jak choćby jeden z moich znajomków ze szkoły średniej którego postanowiłem ściągnąć na tą mroczną ścieżkę w ramach uczczenia świeżo zdanej matury. Udaliśmy się w tym celu na jakieś podmiejskie torowisko i załatwilismy się do szczętu, tak wręcz dobrze, że przestałem interesować się znajomym bo słońce zachodziło naprawdę pięknie i jeszcze te pociągi łiiiii. Znajomy nagle jednak przypomniał o sobie łapiąc mnie za ramię i z nieskończonym przerażeniem w oczach oświadczył mi iż właśnie noga przeleciała mu na drugi koniec świata po czym zaczął uciekać.

W celu intoksykacji A zakupiłem jakiś prima sort materiał i, jako, że Ania nie pali papierosów udzieliłem jej słynnej porady naszego wspolnego znajomka iż to jest tak jakbyś wąchała kwiatki ustami. W sesji uczestniczyła koleżanka Ani bardzo doświadczona stara palaczka jak sama utrzymywała, a rzecz, jako, że chata była wolna, miała się odbyć u Ani w domu. Wkrótce po wywąchaniu kwiatków do sucha nabrałem jednak wątpliwości co do doświadczenia koleżanki. Sam zaczynałem odczuwać już miłe ciepło i pełen dobrych chęci i fascynacji rzeczywistością zapragnąłem podzielić się z dziewczętami intrygującą naturą kształtu oparcia krzesła gdy koleżanka powiedziawszy coś czego już dziś nie pamiętam wybuchnęła śmiechem bardzo zamaszyście i bez zbędnych ceregieli. Nie minęła minuta, a siła rozbawienia koleżanki zwaliła ją z krzesła na podłogę gdzie zaczęła się tarzać zanosząc się i trzęsąc. Patrzyliśmy na to z Anią zdumieni i wręcz z pewnym botanicznych zaciekawieniem słuchając tych wszystkich dyszkantów synkop i alikwotów, potocznie określanych jako wycie, z zainteresowniem i bardzo długo. Wszystko jednak trwało i trwało i choć naturę czasu w tym stanie określić jest bardzo trudno bo rozciąga się jak bungee tyle, że nie leci się w dół ale w górę to jednak chyba za długo i już nie wiedzieliśmy czy ona się śmieje czy płacze szlocha wyje i może jej coś między zęby włożyć. Nagle jednak przestała, Ania spojrzała na mnie, powiedziała o jezu tak że wiedziałem, że działa i zadzwonił domofon.

Mama wyszeptała bardzo pobladła Ania, a jej własnie bardzo czerwone oczy tylko zyskały na tym kontraście. Błyskawiczne wietrzenie i już wraz z koleżanką chyłkiem przemknęliśmy do pokoju Anny gdzie mało ze strachu pod fotel nie wszedłem choć nie wiem czemu. Tymczasem Ania poszła otworzyć, ja zaś nie mogłem przestać myśleć, że właśnie zjarana jest jak samowar i wszystko się może zdarzyć. Z miejsca gdzie się znajdowaliśmu tylko jakieś mru mru i mru mru i już za chwilę Ania wchodzi spokojnie do pokoju i mówi, że mama z psem poszła, Miśką i patrzy znów troche nieobecnie. Zatarliśmy ręce i rzuciliśmy się do ucieczki. W przypadku jednak dwóch bardzo usmażonych niewiast nie jest to wcale najłatwiejsza procedura. Zagrożeniem pozostaje oczywiście łazienka i to bez względu na stężenie THC we krwi, ze względu na toż stężenie  zachodziła jeszcze obawa iż Anna zanurzy się w bezwzględnym zachwycie nad doskonałością łuku brwiowego bądź zacznie kontemplować absurdalność posiadania dwóch dziurek w nosie. Wkrótce jednak łazienka opustoszała i zaczęliśmy kurtki, buty, przedpokój, wiązanie i szybciej szybciej bo zaraz wróci. I nagle Anna wstaje i głosem w typie hola hole pyta ale gdzie my w ogóle idziemy i po co więc tłumaczę, że mama itd a Anna wpatruje się we mnie czujnie i pyta to ona tutaj była!!!?

Pogratulowałem sobie w duchu jakości zakupu, wpakowałem papierosa do ust bo wytrzymać już nie mogłem i mówię że chodźmy wreszcie trzeba wiać powstałem otwarłem drzwi i rozpętało się piekło.

Tuż za progiem stała mama wpatrując się z niedowierzaniem w jakiegoś rozchełstanego osobnika z papierosem w gębie i przekrwionymi oczami, który otwiera drzwi w jej własnym mieszkaniu. Rozpaczliwie ratując resztki własnego wizerunku wydarłem peta z ust myśląc nerwowo gdzie go zgasić choć wcale nie był zapalony i dzień dobry mówię, ale w połowie przypominam sobie że jest wieczór a dzień już ześlizgnął się z języka i choć nie wiem jak wykręcić to go już nim nie złapię więc bełkoczę coś bez sensu i koleżanka też coś mówi, mama patrzy, pies szczeka jak oszalały a nasza znajomość staje się faktem . Mama wchodzi wreszcie do pokoju przechodząc niby obok mnie ale jakby tak jakoś nade mną, jakby tak nad czymś czego Miśka przed wyjśćiem na spacer nie zdołała  powstrzymać i nic już tego nie zmieni i do końca świata dla mamy będę właśnie taki jak w tych drzwiach z tym papierosem i uciekłem na klatkę gdzie wreszcie sobie zapaliłem a koleżanka znowu zaczęła się śmiać tak że mało głową o kaloryfer nie wyrżneła a ja stałem i słuchałem jak Ania kłóci się za drzwiami o której wróci koleżanka się śmieje pies szczeka kaloryfer szumi i nic z tego nie wynika bo z niczego nic nie wynika a Ania zaraz przyjdzie i schowamy się w tą noc długą gdziekolwiek i cokolwiek byle już przyszła bo nic tak mi nie przypominało że czas leci jak jej nieobecność.

 

nigdy_i_nigdzie : :
mar 02 2005 Przecież mama cię nie zbije
Komentarze: 20

            „Jedenaście minut” Coelho zajęło mi trochę więcej czasu niż wskazuje na to tytuł. Jeśli jednak zmieściłbym się nawet w tym czasie to i tak uznałbym go za stracony.

Usłyszałem o tej książce jeszcze dobry rok temu w Polsce przeczytawszy wywiad z autorem w bodajże Twoim stylu. Wywiad przeprowadzili Jastrun i Eichelberger. Czujecie? Jastrun i Eichelberger! No co najmniej jakby Budda wybrał się z psem Pluto przeprowadzić wywiad z Jezusem Chrystusem. Kilkanaście milionów sprzedanych kopii alchemika nie powinno zostawiać wątpliwości kto w tym gronie jest mesjaszem jednakże i tym razem Eichelberger nie mógł powstrzymać się od Głoszenia w rezultacie czego pytania do Coelho zajmowały momentami do trzech szpalt. Wywiadu dokładnie nie pamiętam w najogólniejszym zarysie przebiegał on jednak nastepująco:

 

Eichelberger

-         A więc zdecydował się pan napisać książke o prostytutkach.

Coelho

-         Tak.

Jastrun

-         Ojej

Eichelberger

-         Och!

 

Chwila konsternacji

 

Eichelberger

              – a więc uważa pan, że prostytutki też się kobietami?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Och!

Eichelberger

              – No dobrze, ale porozmawiajmy może o czymś normalnym. Czy uważa pan, że miłość jest święta?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Yeah!

Eichelberger

              – A czy miłość fizyczna też jest święta?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Fizyczna!

Eichelberger

              – A czy taki dajmy na to orgazm też jest święty?

Jastrun

              – Świetny!

Eichelberger

              – Święty!

Coelho

              – Tak!

Eichelberger

              – To może łechtaczka też jest święta!?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Co to jest łechtaczka?

 

Wszyscy zamyślają się, ogólne uśpienie przerywane odgłosem stygnącej herbaty. Trzy kolumny później..

 

Coelho

              – Widzę, że panowie doskonale zrozumieli moją książkę!

 

Trzech dżentelmenów uśmiecha się, stukają się zgodnie filiżankami z herbatą, Coelho zbiera się do wyjścia. Już w drzwiach przypomina sobie, że to nie on przeprowadzał wywiad tylko z nim przeprowadzano wraca więc do środka. Jastrun i Eichelberger odkładają talerzyki z kruchymi ciasteczkami i wychodzą. Nagle w drzwiach Jastrun coś sobie przypomina!

 

Jastrun

           – Chwileczke! Przepraszam, ale jako pisarz muszę jeszcze koniecznie zapytać – w której ręce trzyma pan długopis gdy pan pisze.

Coelho

            – W prawej

Jastrun

            – Dziękuję bardzo

Eichelberger

            – Łechtaczka!

 

            Jak możecie się domyślić powyższy wywiad niespecjalnie zachęcił mnie do lektury i pewnie „Jedenaście minut” dołączyłoby do księgozbioru nigdy nie przeczytanych gdyby nie okładka.

            Rubinowo czerwona. Jak Ferrari Testarossa. Jak czerwone światło które jak wiemy od niepamiętnych czasów znaczy idź! Ach jestem wzrokowcem – pożyczyłem. Szkarłat w służbowej torbie przykuł uwagę moich pakistańskich kolegów z pracy i jak się wkrótce okazało i owszem Coelho to oni znają, a nawet coś nieco o nim wiedzą jak na przykład to, że jest alchemikiem. Moim jednak skromnym zdaniem alchemikiem to on właśnie nie jest bo mało co się w tej jego książce w złoto zmienia.

            Jakieś to wszystko zbyt jaśnie oświecone, chrystusowe jakieś, te wszystkie upadki i wyniesienia, kuszenia, próby, brud i czystość i prostytutka Maria. I może są życia chrystusowe, ale to w ogóle nie jest życie to jakieś bajki Ezopa zlepione z uśmieszkiem szaradzisty z całą tą natrętną symboliką slicznie poukładaną nic tylko odkrywać i doprawdy od pisania pod publiczkę gorsze jest chyba tylko pisanie pod krytyczkę. Jakby już sam o sobie między wierszami te natchnione dysertacje krytyków układał wymachując rękami jaśnie oświeconych eichelbergerojastrunów jakby sobie razem piosenke śpiewali nie boje sie nie boje się bo Pan z rękę prowadzi mnie i tak sobie idą i tupią głośno przez jakąś czerwoną dzielnicę modląc się żeby tylko jakiegoś rzęsistka czy innego syfa nie złapać i wcale nie przesadzam.

            Pisze Coelho we wstępie jak to do Lourdes pojechał i spotkawszy tam swojego czytelnika nie powiedział mu o swojej nowej książce. Bo oto człowiek dziękuje mu ze łzami w oczach za alchemika, a tu taki nietakt – najnowsze książka o kurwie! Bierze więc Coelho jego adres, pocztą mu ją wyśle bo przynajmniej nie będzie musiał mu w oczy patrzeć gdy tamten się dowie. I jest tu jakaś hipokryzja, jakby tym wstępem przepraszał czytelników za temat, jakby sztućce przed starymi znajomymi wycierał bo miał dziwke na obiedzie więc może lepiej wytrzeć, ale poza tym to on jest tolerancyjny. Poza tym ktoś je musi karmić, ktoś to musi opisać!

            Śmieszny zażenowany staruszku. Nie musisz. Tylu przed tobą zrobiło to ciekawiej i wiarygodniej. Bataille, Miller, Roth... Wracaj więc nad brzeg rzeki Piedry i pisz dalej swoje Tao Kubusia Paula. A czerwony kolor zostaw tym malarzom którzy się go nie boją.

nigdy_i_nigdzie : :