Najnowsze wpisy, strona 3


cze 09 2005 and iguana will bite those who don’t...
Komentarze: 6

Podzielę się tu pewną moją prywatną rozterką, bo właśnie o tym intensywnie myślę, a najlepiej jest pisać o tym co się myśli, bo inaczej coś bezmyślnego może wyjść na przykład. Otóż nie wiem czy zmienić swoje życie. Tak, zdaje sobie sprawę, że to brzmi jak nagłówek Strażnicy, pozwólcie sobie jednak wytłumaczyć, co uczynię na ulubionym swoim przykładzie czyli Annie.

Ona to właśnie była swego czasu motorem pierwszej poważnej zmiany w moim życiu. Motorem brzmi tragicznie, zaraz, bohaterem, nie, też nie, źródłem? Powodem? Brzmi jakbym opisywał obwód elektryczny. Uderzmy w wyższe tony! Zeit geist! Heglowski duch czasu! Ten, który się nie urodził lecz przyniósł go czas w kołysce okoliczności. Ten, który przychodzi i zmienia. Którego trzeba by wymyślić gdyby nie istniał. Kopernik! Napoleon! Hitler! Ania!

Trochę się uniosłem. Już wszystko w normie. Sto dwadzieście na osiemdziesiąt. Siedze na ławce, rynek w Manchesterze. Właśnie włączyli fontanny. Gołąb.

No więc życie i zmiany. Pomijając kilka filozoficznych napalmów w rodzaju ale czy my w ogóle istniejemy posiadam ogólne poczucie sprawstwa. To zaś poczucie każe nam planować i planujemy niczym Polski Ludowej budowniczowie, a im starsi jesteśmy tym odleglej planujemy, dochodząc do planu kolonizacji marsa w rejonie czterdziestki.

Planowałem i ja. Wychodząc z pewnego podejrzanego założenia iż jest to moje życie i mam prawo itede itepe na drugim roku postanowiłem zostać lekarzem. Bo jedyne co lubiłem w psychologii zaczynało się od przedrostka bio. Bo psychoanaliza wydawała mi się gorsza niż bolszewizm. Bo potrafiłem wymienić większość neurotransmiterów, wiedziałem gdzie leży most lecz nie mogłem pojąć co to jest ego. I tak dalej.

Gdy zmienia się swoje życie wszyscy nagle są tym przejęci, a nawet zmartwieni poza tymi, których to oczywiście gówno obchodzi. Zdecydowany i twardy jednak byłem i uściskałem w myślach znajomych gdyż do innego miasta się wybierałem, zapisałem na minimalną ilość kursów na trzecim roku, zakupiłem ogromną górę książek Pazdry i innych. Jak również z górą licealistów na kurs przygotowawczy się zapisałem.

Pozostało najgorsze. Jak też mianowicie oświadczyć mojej rodzicielce iż zmieniam swoje życie. Co w jej uszach musiało brzmieć następująco – kochana mamo, czy możesz utrzymywać mnie jeszcze przez kolejne sześć lat? Jako, że miałem już jednego magistra i to psychologia w zasadzie była już kaprysem rozumiecie o jak delikatnej kwestii mówię. W historii świata tak wiele już przecież wspaniałych inicjatyw musiało zostać zawieszonych na kołek z powodu odmowy powyższego. W pewnym telewizyjnym komentarzu dotyczącym niejakiego bruLionu usłyszałem iż odejście tuzów tej literackiej instytucji wiązało się w pewnej ilości przypadków z faktem iż rodzice nie mogli po prostu ich już dłużej utrzymywać.

A jednak. A jednak tym razem prześlizgnąłem się jeszcze przez sieć prozy i egzystencji i olśniony wspaniałomyślnością rodziny, choć pełen wyrzutów sumienia, wypłynąłem na przestwór planów, zmian i marzeń. Rozpoczął się psychologii rok trzeci, ktory to jednak dotyczył mnie tylko formalnie gdyż cały byłem już medyczny i w białych fartuchach zakochany i za każdą karetką się oglądałem, a w nocy tajemniczy świat wieloszczetów i innych biocenoz zgłębiałem, a derkacze raźno grały w zroszonej poranną rosą trawie co żołnierze za dobry znak poczytywali sobie.

Tym razem jednak derkacze nie przewidziały wszystkiego. Ani. Czy jest jeszcze coś czego nie napisałem o naszym spotkaniu. Wydaje mi się, że tak wiele, ale mam przecież całą resztę czasu by o tym napisać. Pamiętam jak zagubiony natknąłem się  wtedy na jednego znajomka i bardzo potrzebując rozmowy oświadczyłem mu, że choć wiem, że to głupio brzmi to chyba się zakochałem. Jego zaś mina świadczyła, że nie wie czy lecieć po wódkę czy rozpocząć sztuczne oddychanie.

Pamiętam, że w pewien sposób bawiła mnie myśl w ogromie mej megalomanii, iż oto psychologia składa mi w ofierze to prześliczne, niewinne jagniątko by przebłagać moją zmiane decyzji. Ostatnie kuszenie. Fakt iż miało różki, ogonek i kopytka nie dał mi w niczym do myślenia, że mam do czynienia z zupełnie nie jagnięcym gatunkiem, zaś przedstawicielem baraniny mam okazać się ja. Tymczasem jednak wciąż uczyłem się by doktorem zostać, wciąż nie z nią byłem lecz z kimś innym, a zasiadając przed kolejnym testem zatrzymywałem się zawsze przy odpowiedzi a) gdyż odpowiedź a choćby nie wiem co wydawała mi się poprawna choć nic z planowaniem nie miała wspólnego i zaraz listy do niej wiersze słowa zaczynałem pisać.

Nie zdałem na medycynę i choć brakło mi tyle punktów z ilu liter składa się jej imię żadne odwałania i wieczorowe nie były mi w głowie. Rozstałem się też z kimś z kim przez pięć lat byłem, a ona wróciła z Irlandii i spotkaliśmy się wieczorem na tym nieczynnym pasie startowym na jej osiedlu i powiedziałem cześć, teraz jestem cały twój i wiele się miało jeszcze wydarzyć, ale wtedy po prostu się przytuliliśmy na jakoś tak długo. Aha, i zainteresowałem się psychoanalizą.

Miałem napisać o swojej aktulnej rozterce. Ale doprawdy, ile można pisać.

nigdy_i_nigdzie : :
cze 02 2005 Ostatnie westchnienie lasu równikowego
Komentarze: 12

Usłyszałem kiedyś przekonujący argument na dowód tego iż człowiek różni się od zwierząt. Nie tylko we własnym mniemaniu, ale i obiektywnie. Argument słusznie dostrzegał iż zwierzęta pozostawiają artefakty w przestrzeni, ludzie zaś w czasie.  Trudno się z tym nie zgodzić gdyż faktycznie ciężko odnaleźć jest piramidę sprzed trzech tysięcy lat zbudowaną przez sarny. A że zostawiają artefakty w przestrzeni to każdy wie bo shit happens.

Ludzi ten fakt ogólnie cieszy i czują się lepsi, ważniejsi i ogólnie bardziej w porzo. Jest to radość tak bezbronnie dziecięca iż głupi wręcz tak wprost zapytać no i z czego się idioto cieszysz. Przed tym pytaniem wstrzymuje także przekonanie iż jest to radość nieco histeryczna i maskująca ponury fakt ponurego końca. Zadając je czuję się jak ten ojciec do którego przybiega uradowany Jasiu krzycząc tato! tato! Dostałem piątkę z fizyki na co ojciec i co się cieszysz i tak masz raka.

Paskudny ten ojciec. Ale nie ten ojciec przecież raka wymyślił i nie ten gdy czas przyjdzie szepnie mi w serce wystarczy i może dlatego tak wieczność kochamy i żeby o tym nie myśleć tak bardzo odciskać się w niej chcemy. Jakżesz zresztą jej nie kochać skoro uwodzi nas każdym dostępnym sposobem, a product placement ma lepszy niż nike. Jest wszędzie. Wszystko wokół jest wieczne. Wieczne są pióra i wieczne są wojny, wieczne są zestawy noży kuchennych i wiecznie jest to samo i on zawsze i ona nigdy i nawet życie jest wieczne, jeśli tylko będę grzeczny, wszystko trwa i trwa i oko wszystko cieszy póki się oko nie zamknie. Jakby małe wlepki pozostawione na wszystkim przez wieczność krzycząc prosto w twarz jestem zajebista!.

            Być może, nie wykluczam tego, nie będę miał nigdy okazji się przekonać. NIGDY! – widzicie, podstępna suka, wciska się jak piasek w słowa. Jest taki wiersz Nerudy -

 

W końcu jak długo żyje człowiek?

Żyje tysiąc lat czy tylko rok?

Żyje tydzień czy kilka wieków?

Na jak długo umiera człowiek?

Co to znaczy na zawsze?

 

- który bardzo lubie.

I nie chcę się przekonywać, bo nic mnie nie przekona, że tak jest lepiej i absolutnie uważam, że śmierć jest paskudnym doświadczeniem, którego należy unikać. Bo nie dość, że nie dozwolono nam krzyczeć i biec jednocześnie w czterech kierunkach po czym zamachać rekami i przelecieć kawałek no więc nie dość, że nie dozwolono nam tego to jeszcze dano nam tak mało czasu by biec tylko w jednym kierunku.

A dzisiaj wszytkie drogi prowadzą wszędzie i nigdzie się nie zaczynając nigdzie się nie kończą i wszystko można uczynić wszechświatem, kobietę można uczynić wszechświatem, jedną historię można uczynić wszechświatem, można wszechświat uczynić wszechświatem i najdrobniejszy pyłek też. A wszechświat jest duży. I dużo czasu potrzeba bo go przemierzyć. I czasem nie moge po prostu odżałować, że go nie mam.

Powyższym zatem odmawiam udziału w wieczności. Odmawiam ratowania lasów i spychania wielorybów, odmawiam charytatywnej działalności na rzecz wieczności i odmawiania też odmawiania, bo gdy zamknę oczy nic mnie już nie ucieszy ani nic nie zmartwi i zostanie szuflada i cisza i nawet tego nie będę wiedział choćby i ta szuflada pełna wiecznych idei była.

Godzine temu sprzed komputera na którym to pisze wstał zarośnięty koleżka w okolicach późnej trzydziestki. Zostawił włączone jedno okno. Marxism 2005. No o tym mówię.

nigdy_i_nigdzie : :
maj 26 2005 Pianissimo
Komentarze: 12

Nic

co wycznialiśmy  nie wydaje mi się szczególnie dojrzałe, szczególnie mądre. Z oczywistych przyczyn moje własne postępowanie oceniam jako bardziej gówniarskie niż jej gdyż własne motywy mam wątpliwą przyjemność oglądać bez makijażu.

 

Przykład.

Spośród mężczyzn wokół niej najbardziej nie znoszę hrabiego i Wernera. Nie żebym któregokolwiek znał, ale to przecież zbędne by nie lubić. Hrabia był pierwszym poważnym zauroczeniem Ani. Zauroczył na tyle silnie iż przeoczyła fakt iż ma dziewczynę. Okazjonalne wizyty w kinie we troje budziły w niej niepokój i refleksje w rodzaju co ja tutaj robie podczas gdy hrabia udowadniał swojej dziewczynie iż w kwestii zwiazków istnieją alternatywy.

 

I mimo, że

Jestem zazdrosny gdy wspominając go mówi, że był przystojny trochę, po czym robi krótką pauzę, uśmiecha się do siebie i dodaje, ze trochę bardzo. I mimo, że gdy go raz zobaczyła w sklepie odniosłem wrażenie, że zaraz pomyli drzwi do lodówki z wyjściem to nic to nie znaczy w porównaniu z irytacją jaką przeżywam gdy myślę do czego ja używal gdy była cała jego.

 

Werner.

Nie muszę wiele tłumaczyć . Rozstaliśmy się, minął może miesiąc i wylądowała z nim w łóżku. I bardzo proszę mi tu bez karty praw człowieka i obywatela i że wolna była bo ja ją do sądu za to nie pozywam. Boli.

 

Jasne?

I może nawet gdzieś i kiedyś w przypływie uczciwości przyznaję jej prawo do takiej terapii po mnie na jaką tylko ma ochotę, ale niajak nie mogę spokojnie mysleć o tym jak mowi do niej rozbawiony czy bedą czekać do piatej randki by pójść do łóżka. Ty glupi chuju

 

grzeczniej!

Znaczyła dla mnia wiele i nie są to puste słowa. Tak wiele iż nie potrafię zrozumieć tych, którzy otrzymawszy jej względy przeszli wobec nich jak obok ulotek rozdawanych na ulicy. I nic mnie tak nie wytrąca z równowagi jak to, że jej nie szanowali.

 

Prawda jak ładnie z mojej strony?

Ktoś powiedział kiedyś, że gdyby koty wygladały jak szczury wszyscy przekonali by się jaką mają podłą naturę. Myślę iż bardzo podobnie można postrzegać ludzką motywację. I, że za wszystkim co ślicznie szlachetne i wartości pełne pełznie małe i śliskie schowane jak cień za światłem. Bo to tak brzmi przecież unieść się na ten brak szacunku wobec niej i nie baczyć na siebie by zrozumieć

 

co mnie wkurwia.

Gdy jednak próbuję popatrzeć na siebie, co równie trudne jest jak polizanie własnego łokcia, to myślę, że cała ta moja irytacja to może tylko strach i zazdrość. Bo przy swoim uwielbieniu dla niej stałem się ciężki, ciężki jak oczekiwania do których może nie chciała stawać na palcach i ciężki jak rozczarowanie którego być może nie miała ochoty oglądać. O ileż lżejsze musiały wydać się jej te nie przykute do niej strachem przed rozstaniem oczy, o ileż lżejsze te słowa, które nie mogły się rozczarować bo przyszły rozczarowane i o ileż lżejsi ci ludzie, którym być może zazdroszczę kim choćby przez chwilę dla niej byli bo przecież łatwiej kochać lekkość niż ciężar, którym nie umiałem się nie stać.

nigdy_i_nigdzie : :
maj 21 2005 Kruca bomba mało casu
Komentarze: 9

Prawie miesiąc nie mam pojęcia co tu napisać. Dzieje się zbyt dużo. Już nie mieszkam w Leeds bo mieszkam w Manchesterze. Już nie pracuję jako ochroniarz bo pracuję jako steward. Już nie chodzę rano do supermarketu i nie stoję obok połki z whiskey (yeah!!!)  bo chodzę na lotnisko i uczę sie jak odpalić tratwę na 64 osoby. Nie robi to oczywiście wielkiej różnicy bo i tak nikt nie przeżyje, ale tego nie moge napisać, bo test wyboru i tylko krzyżyki stawiam. A gdy się postawi ich wystarczająco dużo w odpowiednich miejscach przyjeżdża managing director, pijemy szampana i jestem dumny jak paw i równie chyba prosty. Szampan, krótkie video z pięciu tygodni kursu i mała blaszka w klapie marynarki -tym mnie załatwili i już jestem nowym akolitą korporacji i samolot na tle chmur  za gardło mnie chwyta i zaraz chyba zagwizdam na dwóch palcach i złapię dyrektora za ramiona i węża zrobimy między krzesłami, ale poczucie prozaiczności każe mi się ograniczyć do uśmiechów bo właśnie grupowe zdjęcie robią i to przekonanie każe mi przypuszczać, że nie jestem osobowością dyssocjalną i nie jestem psychopatą to nie ja, między nią a mną to nie ja spierdoliłem nie mogę zaakceptować tej myśli w żaden sposób, że ja więc na wszeli wypadek pamiętam co złe żeby sobie to tak co czas pewien kosztować i zaraz splunąć z obrzydzeniem na ziemię w pełni przekonany co za syf czego nijak nie mogę jednak zapamiętać bo za chwilę znów kosztuję znów nieprzekonany i znów spluwam sobie na buty nic nie szkodzi ważne że jesteśmy młodzi i tak sobie radzę bo inaczej bym sobie nie poradził, ale to tak na marginesie bo wczoraj przypięli mi skrzydełka a w poniedziałek pierwszy lot i na Korfu lecę doprawdy dziwne.

nigdy_i_nigdzie : :
kwi 23 2005 Sperma i szatan
Komentarze: 17

W bardzo romantycznym okresie naszej znajomości z A, kiedy to słońce wschodziło gdy brałem ją za rękę, a noc zapadała gdy znikała w drzwiach autobusu, zapisaliśmy się wspólnie na zajęcia zwane psychopatologią. Jako, że wszyscy chcieli się dowiedzieć czegoś o prawdziwych świrach przedmiot ten cieszył się niegasnącą popularnością, grupy były przeładowane, a wszystkie lampy na suficie zajęte już na dziesięć minut przed zajęciami. Siłą rzeczy i alfabetu znaleźliśmy się z Anną w różnych grupach, z czym ja zamierzałem się pogodzić ona zaś nie. Zgodnie ze swoją podstawową taktyką faktów dokonanych wkroczyła Ania na moje zajęcia, usiadła ślicznie zaróżowiona obok, wzięliśmy się za ręce i zastygli w oczekiwaniu. Zajęcia prowadziła pewna bardzo egzaltowana pani doktor, regularnie zanudzając nas klasyfikacjami chorób i wyskakując też czasem znienacka z jakimś najświeższym odkryciem o naturze plemników co zawsze ożywiało atmosferę. Sprawdziwszy zaś ówczas listę obecności zapytała czy kogoś pominęła na co Anna dzielnie powstała i stwierdziła że owszem ją po czym przedstawiła się i miałem wrażenie, że mało brakuje a dodała by jeszcze gott mit uns. Pani doktor uśmiechnęła się ciepło i spytała ją czy na pewno jest z tej grupy. Widząc zaś że wjazd na bezczela nie przechodzi pełnym zirytowanej desperacji głosem Ania oświadczyła iż jej nazwisko jest na R a tu wszyscy są na D, E i F więc chyba nie. Zapadła cisza. Pani doktor przybrała minę szacownej damy, której właśnie express przyśpieszony przeleciał 2 cm przed nosem i która bardzo stara się nie zauważyć iż brakuje połowy parasolki. Zatem będzie musiała pani chyba wrócić do własnej grupy – ciągle w miarę spokojnie wyartykułowała pani doktor kiedy już odzyskała mowę. Totalnie zaś zdruzgotana niepowodzeniem całego planu, wobec czego wszelkie konwenanse straciły sens, Anna usiadła ciężko na krześle ze słowami no zobaczymy, zobaczymy...

Nie nazywałem tego bezczelnością. Czasem nazywałem to odwagą. Czasem asertywnością. Czasem autonomią a czasem psychopatią. Czasem kochałem, czasem nienawidziłem. Często podziwiałem. Postrzegałem ją jako kogoś w stanie permanentnej rebelii nie wobec nauczycieli jednak, nie wobec mamy czy dyskryminacji kobiet lecz wobec wszystkich i wszystkiego co w jakikolwiek sposób wiązało się w system i ręce jej myśli wiązało. Zegarków, przepisów kucharskich, wytartych ścieżek i dopiętych guzików. Zasad, zasad i jeszcze raz zasad z fizyką włącznie chyba bo przecież ten kto wymyślił grawitację zabronił nam latać.

Nie było to wojna oficjalna i nie walczyła Ania z wiatrakami. W swoich pomarańczowych sztruksach przemykała przez wszystkie trybiki systemu z gracją i bez śladu i tylko czasem zostawało gdzieś ziarenko piasku, a słysząc jak chrzęści za jej plecami Ania uśmiechała się. Jak choćby wtedy gdy jako młoda adeptka sztuki dziennikarskiej odbywała staż w jednym z lokalnych dzienników. Przyglądając się pracy prawdziwych redaktorów parzyła herbatę i czekała na swoje pięć minut. Gdy wreszcie nadeszły Ania z wrodzoną sobie skrupulatnością zabrała się do pracy i w niczym nie umieszał jej zapału fakt iż pierwszy jej artykuł, który pójdzie ma dotyczyć otwarcia nowego skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Tak się ponoć złożyło iż wolny był tylko komputer naczelnego i na nim to też Anna napisała, skopiowała i jak twierdzi usunęła swe dzieło. Po chwile do maszyny zasiadł sam naczelny i nie minęło wiele gdy wybuchnął gromkim śmiechem. Przywołał do siebie najpierw zastępców potem kierowników i wreszcie całe kolegium po czym wszyscy zgodnie zarechotali. Wreszcie zawołano Annę. Sporym zaskoczeniem dla niej okazał się fakt iż swojego artykułu bynajmniej nie usunęła bo przecież nie mogło być zaskoczeniem to co sama napisała. A minowicie po wszystkich peanach o nowych możliwościach przejazdu przez osiedle i radości mieszkańców następowała krótka pointa – a wszystko chuj!

Stał się to oczywiście przypadkiem, choć przypadki tego rodzaju jakoś tak często po Ani chadzały. Jak choćby wtedy gdy wysłała Bardzo Szacowną Pracę z Bardzo Szacownej Psychologii Zarządzania przez internet. Praca dotyczyła konstruktywnego rozwiązania problemu w korporacji X z pracownikiem o imieniu Mariusz. Wnet po wysłaniu maila Ania przybiegła do mnie bardzo zaaferowna i strapionym głosem oświadczyła, że nie jest tego pewna, ale chyba zapomniała zmienić roboczy tytuł pracy który brzmiał „Mariusz ma przejebane”. I choć w takich przypadkach mówiła zawsze pełna skruchy głosem o jezu ale wtopiłam nie mogłem przecież nie dostrzec tych małych iskierek w kącikach jej oczu, które kazały mi przypuszczać iż gdzieś tam w środku właśnie zanosi się ze śmiechu.

Nie zawsze, a nawet rzadko wszystkie tak zwane wtopy przeciw Ani się obracały. Często stawiały nagle niespodziewanie wszystko na głowie i jak później się okazywało nie było to wcale takie najgorsze. Jak choćby wtedy gdy podczas któryś z zajęć na roku drugim miało dojść do prawdziwego spotkania trzeciego stopnia z prawdziwym czubem zwanym fachowo schizofrenikiem w stanie remisji. Wszyscy byli oczywiście bardzo podekscytowani i pełni oczekiwań w tym również ja i Ania. Zajęcia odbywały się na oddziale gdzie zasiedliśmy wokół stołu niczym na wigilii i w napięciu wpatrzyliśmy się w drzwi przez które za chwile miał przejść wariat. Klamka skrzypnęła, drzwi otwarły się wariat zaś okazał się siedemnastoletnią licealistką, która nieco speszona wkroczyła wraz z doktorem P do środka, uśmiechnęła się niepewnie i wpatrzyła we własne buty niezupełnie pewna czego ta zgraja przy stole od niej oczekuje. Doktor wyjaśnił, ona pokiwała głową, doktor zapytał czy nie ma nic przeciwko temu, że zadamy kilka pytań, ona znów pokiwała głową i zapadła cisza. MY zapytamy. Po kilku minutach ktoś zadał pytanie. Bardzo fachowe. Dziewczynka odpowiedziała my zaś pokiwalismy ze zrozumieniem głowami i zanotowaliśmy. Po chwili ktoś zadał drugie fachowe pytanie na które również uzyskaliśmy odpowiedź, pokiwaliśmy głowami i zanotowaliśmy jak stado zidiociałych freudystów. Wszystko nabrało tempa i wszyscy już zadawaliśmy pytania, wszyscy bardzo fachowe i wszyscy notując kiwaliśmy głowami. Ona zaś ze spuszczoną głową mówiła o rodzinie, objawach i szkole głosem jakimś nieobecnym ale przecież to normalne u wariatów nawet przy remisji. I nagle coś powiedziała o omamach, które miała podczes pierwszego epizodu, o babci której nie poznała i pomyliła ją my zaś już chyba w ogóle nie słuchaliśmy tylko kiwając głowami notwaliśmy jak szaleni i nagle pośród tego wszystkiego usłyszeliśmy stłumione acz wyraźne przecież parsknięcie śmiechem. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że to chyba tuż koło mnie i patrzę i faktycznie tuż obok mnie Ania siedzi i czerwona jak pomidor zasłania usta ręką i śmieje się choć bardzo póbuje nie. Wreszcie odzyskuje mowę i mówi, że bardzo przeprasza, ale jak usłyszała, że przyszedł dziadek, a ona myślała, że to jest babcia to ja to rozśmieszyło, ale bardzo przeprasza i w ogóle już nie będzie i.....

Wszyscy wpatrzyli się  teraz się w naszego wariata niepewni czego mamy oczekiwać, bo przecież w obliczu takiego braku profesjonalnego podejścia do pacjenta to ona może zacząć wyć albo jeszcze nawet przez okno wyskoczy i dopiero będzie klops. Dziewczynka zaś watrzyła się uważnie w Anię, Ania zaś w nią i ku zaskoczeniu wszystkich obie nagle zaśmiały się z tego dziadka co wyglądał jak babcia i nagle wszystko się zmieniło wszystko jakoś tak mniej przerażające i beznadziejne się stało i normalne też się stało, gdy śmieszne stało się śmieszne i dla niej i dla nas i jakoś tak nagle razem przy tym stole siedzieliśmy i zupełnie inaczej już rozmawialiśmy zupełnie głowami nie kiwając.

To co jednak najcześciej przychodzi mi do głowy gdy przypominam sobie te wszystkie jej wybryki wiąże się z moim szpiegowskim epizodem kiedy to włamywałem się do jej skrzynek pełen przeświadczenia o strasznych tajemnicach, które kryją. Pierwszym ruchem jaki uczyniłem było zdobycie hasła i gdy wreszcie mi się to udało i zobaczyłem je na ekranie mojego komputera parsknąłem śmiechem. Składało się ono z dwóch części, z których jedna była liczbą, druga zaś słowem. Liczba była potocznie uznawana za symbol diabła, substancja zaś, co wiedziałem z prywatnych rozmów z Anią, była całkiem niewinnym słowem, która jej jednak kojarzyło się z męskim nasieniem. Nie spostrzegłem w tym jednak cienia okultyzmy bądź obsceny. Jedyne co ujrzałem to małą dziewczynkę, która w sekrecie przed wszystkimi, wystukując małe gwiazdki na ekranie pisze coś a-b-s-o-l-u-t-n-i-e o-k-r-o-p-n-e-g-o. I cały ten świat tego nie wie bo to tylko gwiazdki przecież i nawet gdyby gwiazdek nie widział lecz słowa to też jeszcze by nie widział jak straszne rzeczy Ania na tym świecie wypisuje i wciskając enter mruczy gdzieś w środku Ha!, a może nawet hahahahaha....

nigdy_i_nigdzie : :