Archiwum 11 stycznia 2005


sty 11 2005 Les femmes – Marticzka
Komentarze: 9

Vel Marta to 22 letnia blondynka w pełnym tego słowa znaczeniu. Z długimi włosami i jeszcze całkiem znośną figurą. Któregoś dnia pojawiła się w sklepie który przyszło mi ochraniać, a jako, że Polek tu tyle co kot napłakał zabawiałem ją rozmową ile tylko się dało. Konwersacja była na tyle udana iż zakupy stały się bardziej regularne jak też i doszło do wymiany numerów telefonów. Tym samym i podtrzymujących znajomość smsów w rodzaju co słychać na które Marta odpowiadała przykładowo iż właśnie leży sobie w ciepłym łóżeczku w seksownej bieliźnie. Dzielnie wtedy odpowiadałem a to Marcin ma dobrze! Marcin = jej chłopak. Był też Marcin najczęstszym z poruszanych tematów, a w zasadzie raczej to jak ją denerwuje jak tez że pewnie go zmieni. Zagadnienie było mi znane doskonale z pierwszego półrocza znajomości z Anną gdzie narzekania na nota bene również Marcina były tematem niemalże niewyczerpanym.

Obydwie panie zapewne nie stroniły od wymachiwania znajomością ze mną swoim mężczyzną przed nosem. Wiedziony zatem zrozumiałym niepokojem Marcin wkrótce pojawił się wraz z połowicą w sklepie. Nieco najeżony. Okazał się przesympatycznym facetem, znawcą samochodowych silników i wielbicielem butów sportowych w związku z czym jak najszybciej zwalczyłem animozje i zostałem znajomym obydwojga. Na tyle dobrym iż niecałe dwa tygodnie później mieszkaliśmy już razem. Któregoś otóż ranka Marta pojawiła się w sklepie i wspomniawszy iż zdaje się szukam współlokatora zapytała czy mogą się wprowadzić. Odpowiedziałem, że musze to przemyśleć, bo nie przewidywałem pary, że ciasne mieszkanie i że jutro odpowiem. Marta pokiwała głową, wróciła do swojego au pair domu gdzie zamieszkiwała z Marcinem i wywołała wściekłą awanturę z gospodynią dzięki której wyprowadzili się, że tak powiem w trybie dyscyplinarnym. Pół godziny później znajdowali się już pod sklepem wraz z gigantyczną górą walizek i pudeł, a ja w kwestii udzielenia gościny znajdowałem się nieco pod ścianą. Pomyślałem jednak, że 30 ft tygodniowo to nie 60 i że fajnie do kogoś usta otworzyć i w ten oto sposób staliśmy się szczęśliwą rodziną.

Utyskiwania Marticzki na Marcina okazały się być wraz z niezliczoną ilością bluzek, fikuśnych staników i butów elementem inwentarza. Zazwyczaj nie interweniowałem w żaden sposób pozwalając przyrodzie samej rozwiązywać swoje problemy. Czasem w chwilach wyraźnego przegięcia w rodzaju gróźb iż jesli Marcin nie będzie poświęcał jej dość uwagi to idzie spać do mnie interweniowałem delikatnie w rodzaju „ale Marta Marcinowi na pewno jest przykro jak ty takie coś mówisz”. Marcin wykrzykiwał wtedy zapalczywie „Właśnie!!!”, niewykluczone, że pierwszy raz w życiu.

Rozmowy nasze nie dotyczyły li tylko beznadziei bycia z Marcinem, ale także, częsty tu temat, tego co będziemy robić w Polsce po powrocie. Na przykład gdzie pojedziemy. Wymyśliliśmy wspólnie Zakopane, którego Marta nie miała okazji widzieć, a bardzo by chciała bo tam są te śliczne pieski co żyją w grotach. Wnikliwsze przesłuchanie o co chodzi z pieskami w grotach zostało zakończone triumfalnym przypomnieniem sobie o jaką rase chodzi. Beethoveny!!! – zakrzyknęła Marticzka w którym to momencie nieodparcie przywiodła mi na myśl moją niegdysiejszą koleżankę z „Twojego stylu” której robiono zdjęcia na tej takiej no jakby wieży, takiej wysokiej, w Paryżu.

Idylla nasza dobiega jednak końca gdyż znany mojej parce milioner – pracodawca Marcina, mecenas Marticzki i były boyfriend byłej ich gospodyni (byłej striptizerki) stwierdził iż dzielnica w której mieszkam jest dla jego podopiecznych zbyt niebezpieczna w związku z czym on im coś załatwi. Poczułem powiew samotości i przygnębienia, ale cóż zrobić skoro dzielnica nienajlepsza. Milioner zaproponował przy kawie z Martą opłacenie jej studiów co z kolei wywołało niepokój Marcina w kwestii źródeł powyższej szczodrości. Niepokój równie doskonale mi znany gdyż podobnie Marta jak i Anna rozliczne sprawy w swoim życiu zwykły załatwiać przy pomoc jakiś nie do końca rozwiewanych iluzji i dwuznacznych sytuacji w których nie wiadomo co z czego wyniknie, a także nie wiadomo co ewentualnie stoi na przeszkodzie wiadomo natomiast, że coś stoi. Określiłbym to jako platoniczne kurewstwo.

Gwóźdź do trumny naszego trójkąta wbiłem skądinąd ostatnio własnoręcznie podczas jakiejś wieczornej alkoholizacji z Marcinem i jak było w planie także z Marticzką. Otóż, co bywa nie do powstrzymania, wieczorową porą wspomagany kilkoma kubkami cedrowego wina osunąłem się w dość typową dla siebie nostalgię w rodzaju „to była jednak wspaniała kobieta”. Na dowód powyższego zacząłem przytaczać kolejne historie co bardzo szybke wykończyło Marticzkę, która udała się ostentacyjnie ogolić nogi. Marcin wytrzymał dużo dłużej gdyż w większości moje anegdoty o Ani są w sumie zabawne i tylko troche nostalgiczne. Z ogolonymi nogami Marticzka wskoczyła pod kołdre i próbował usnąć ja zaś coraz bardziej pijany kontunuowałem i kontunuowałem dokładnie tak jak na tym blogu. Wreszcie nie wytrzymał także i Marcin i chcąc zapewne nieco się przypodobać wiercącej się pod kołdrą Marticzce jak i własnym wyborom przytoczył jakieś fakty dotyczącej jejże w rodzaju no a Marticzka też i coś tam coś tam. Ja zaś opróżniwszy ostatniego grzdyla powstałem ciężko i ze słowami eeeee tam poszedłem spać.

 

nigdy_i_nigdzie : :