Archiwum 02 marca 2005


mar 02 2005 Przecież mama cię nie zbije
Komentarze: 20

            „Jedenaście minut” Coelho zajęło mi trochę więcej czasu niż wskazuje na to tytuł. Jeśli jednak zmieściłbym się nawet w tym czasie to i tak uznałbym go za stracony.

Usłyszałem o tej książce jeszcze dobry rok temu w Polsce przeczytawszy wywiad z autorem w bodajże Twoim stylu. Wywiad przeprowadzili Jastrun i Eichelberger. Czujecie? Jastrun i Eichelberger! No co najmniej jakby Budda wybrał się z psem Pluto przeprowadzić wywiad z Jezusem Chrystusem. Kilkanaście milionów sprzedanych kopii alchemika nie powinno zostawiać wątpliwości kto w tym gronie jest mesjaszem jednakże i tym razem Eichelberger nie mógł powstrzymać się od Głoszenia w rezultacie czego pytania do Coelho zajmowały momentami do trzech szpalt. Wywiadu dokładnie nie pamiętam w najogólniejszym zarysie przebiegał on jednak nastepująco:

 

Eichelberger

-         A więc zdecydował się pan napisać książke o prostytutkach.

Coelho

-         Tak.

Jastrun

-         Ojej

Eichelberger

-         Och!

 

Chwila konsternacji

 

Eichelberger

              – a więc uważa pan, że prostytutki też się kobietami?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Och!

Eichelberger

              – No dobrze, ale porozmawiajmy może o czymś normalnym. Czy uważa pan, że miłość jest święta?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Yeah!

Eichelberger

              – A czy miłość fizyczna też jest święta?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Fizyczna!

Eichelberger

              – A czy taki dajmy na to orgazm też jest święty?

Jastrun

              – Świetny!

Eichelberger

              – Święty!

Coelho

              – Tak!

Eichelberger

              – To może łechtaczka też jest święta!?

Coelho

              – Tak!

Jastrun

              – Co to jest łechtaczka?

 

Wszyscy zamyślają się, ogólne uśpienie przerywane odgłosem stygnącej herbaty. Trzy kolumny później..

 

Coelho

              – Widzę, że panowie doskonale zrozumieli moją książkę!

 

Trzech dżentelmenów uśmiecha się, stukają się zgodnie filiżankami z herbatą, Coelho zbiera się do wyjścia. Już w drzwiach przypomina sobie, że to nie on przeprowadzał wywiad tylko z nim przeprowadzano wraca więc do środka. Jastrun i Eichelberger odkładają talerzyki z kruchymi ciasteczkami i wychodzą. Nagle w drzwiach Jastrun coś sobie przypomina!

 

Jastrun

           – Chwileczke! Przepraszam, ale jako pisarz muszę jeszcze koniecznie zapytać – w której ręce trzyma pan długopis gdy pan pisze.

Coelho

            – W prawej

Jastrun

            – Dziękuję bardzo

Eichelberger

            – Łechtaczka!

 

            Jak możecie się domyślić powyższy wywiad niespecjalnie zachęcił mnie do lektury i pewnie „Jedenaście minut” dołączyłoby do księgozbioru nigdy nie przeczytanych gdyby nie okładka.

            Rubinowo czerwona. Jak Ferrari Testarossa. Jak czerwone światło które jak wiemy od niepamiętnych czasów znaczy idź! Ach jestem wzrokowcem – pożyczyłem. Szkarłat w służbowej torbie przykuł uwagę moich pakistańskich kolegów z pracy i jak się wkrótce okazało i owszem Coelho to oni znają, a nawet coś nieco o nim wiedzą jak na przykład to, że jest alchemikiem. Moim jednak skromnym zdaniem alchemikiem to on właśnie nie jest bo mało co się w tej jego książce w złoto zmienia.

            Jakieś to wszystko zbyt jaśnie oświecone, chrystusowe jakieś, te wszystkie upadki i wyniesienia, kuszenia, próby, brud i czystość i prostytutka Maria. I może są życia chrystusowe, ale to w ogóle nie jest życie to jakieś bajki Ezopa zlepione z uśmieszkiem szaradzisty z całą tą natrętną symboliką slicznie poukładaną nic tylko odkrywać i doprawdy od pisania pod publiczkę gorsze jest chyba tylko pisanie pod krytyczkę. Jakby już sam o sobie między wierszami te natchnione dysertacje krytyków układał wymachując rękami jaśnie oświeconych eichelbergerojastrunów jakby sobie razem piosenke śpiewali nie boje sie nie boje się bo Pan z rękę prowadzi mnie i tak sobie idą i tupią głośno przez jakąś czerwoną dzielnicę modląc się żeby tylko jakiegoś rzęsistka czy innego syfa nie złapać i wcale nie przesadzam.

            Pisze Coelho we wstępie jak to do Lourdes pojechał i spotkawszy tam swojego czytelnika nie powiedział mu o swojej nowej książce. Bo oto człowiek dziękuje mu ze łzami w oczach za alchemika, a tu taki nietakt – najnowsze książka o kurwie! Bierze więc Coelho jego adres, pocztą mu ją wyśle bo przynajmniej nie będzie musiał mu w oczy patrzeć gdy tamten się dowie. I jest tu jakaś hipokryzja, jakby tym wstępem przepraszał czytelników za temat, jakby sztućce przed starymi znajomymi wycierał bo miał dziwke na obiedzie więc może lepiej wytrzeć, ale poza tym to on jest tolerancyjny. Poza tym ktoś je musi karmić, ktoś to musi opisać!

            Śmieszny zażenowany staruszku. Nie musisz. Tylu przed tobą zrobiło to ciekawiej i wiarygodniej. Bataille, Miller, Roth... Wracaj więc nad brzeg rzeki Piedry i pisz dalej swoje Tao Kubusia Paula. A czerwony kolor zostaw tym malarzom którzy się go nie boją.

nigdy_i_nigdzie : :