Archiwum 14 marca 2005


mar 14 2005 Party na statku matce
Komentarze: 5

Przez długi czas obserwując wymiany ciosów pomiędzy Anią i jej mamą byłem zajadłym potakiwaczem i stronnikiem Ani. Nie brakowało w tym także moich osobistych przesłanek gdyż nie byłem bynajmniej pieszczochem rodzicielki Anny, a i mnie trudno było lubić kogoś kto tak bezinteresownie mnie nie znosił.

W oczach mamy nie było to oczywiście wcale tak bezinteresowne. Pierwszym i głównym chyba do dziś powodem pozostaje fakt namieszania Ani w głowie i wyrwania jej ze stabilnych objęć niejakiego Marcina. Młodzieniec ten w historii miłosnych uniesień Ani był chyba jedynym przypadkiem aprobaty ze strony potecjalnej teściowej. Bywalec salonu wciągał niedzielne obiadki dyskutując z bratem Ani, który zwykł był do niej mówić per wypierdzielaj iż powinien być bardziej dla swojej siostry uprzejmy. Mama Ani zaś w tym czasie nakładała deser i z tkliwością spoglądała na zawsze wypastowane buty Marcina. Pozwoliła sobie była kupić mu nawet pantofle by mógł te lsniące buty zdjąć i postawić w przedpokoju tak aby wszyscy mogli podziwiać. Miał tam własne pantofle – czujecie!?

I wtedy pojawiłem się ja. Cień. W pogoni za którym Ania przestała pojawiać się w noramlnych porach w domu a zaczęła o siódmej rano. Marcin dzwonił ale jakkolwiek pantofle były na miejscu o Annę było coraz trudniej. Mama ciągle nie mając szansy mnie spotkać wiedziała, że coś wisi w powietrzu patrząc zaś na nieco nieobecne spojrzenie swojej córki myślała zapewne bardzo poważnie, że krew nie woda.

Nie minęło tego więcej niż może dwa miesiące kiedy wreszcie, choć ku wspólnemu zaskoczeniu do spotkania doszło. Był to jakiś zimowy chyba wieczór gdy Ania postanowiła skończyć ze swoim narkotycznym dziewictwem i zapalić jointa. Nie oponowałem specjalnie gdyż na ile ją znałem zrobiłaby to ze mną lub bez, poza tym zawsze uwielbiam palić ze świeżakami bo mają takie komiczne odloty. Jak choćby jeden z moich znajomków ze szkoły średniej którego postanowiłem ściągnąć na tą mroczną ścieżkę w ramach uczczenia świeżo zdanej matury. Udaliśmy się w tym celu na jakieś podmiejskie torowisko i załatwilismy się do szczętu, tak wręcz dobrze, że przestałem interesować się znajomym bo słońce zachodziło naprawdę pięknie i jeszcze te pociągi łiiiii. Znajomy nagle jednak przypomniał o sobie łapiąc mnie za ramię i z nieskończonym przerażeniem w oczach oświadczył mi iż właśnie noga przeleciała mu na drugi koniec świata po czym zaczął uciekać.

W celu intoksykacji A zakupiłem jakiś prima sort materiał i, jako, że Ania nie pali papierosów udzieliłem jej słynnej porady naszego wspolnego znajomka iż to jest tak jakbyś wąchała kwiatki ustami. W sesji uczestniczyła koleżanka Ani bardzo doświadczona stara palaczka jak sama utrzymywała, a rzecz, jako, że chata była wolna, miała się odbyć u Ani w domu. Wkrótce po wywąchaniu kwiatków do sucha nabrałem jednak wątpliwości co do doświadczenia koleżanki. Sam zaczynałem odczuwać już miłe ciepło i pełen dobrych chęci i fascynacji rzeczywistością zapragnąłem podzielić się z dziewczętami intrygującą naturą kształtu oparcia krzesła gdy koleżanka powiedziawszy coś czego już dziś nie pamiętam wybuchnęła śmiechem bardzo zamaszyście i bez zbędnych ceregieli. Nie minęła minuta, a siła rozbawienia koleżanki zwaliła ją z krzesła na podłogę gdzie zaczęła się tarzać zanosząc się i trzęsąc. Patrzyliśmy na to z Anią zdumieni i wręcz z pewnym botanicznych zaciekawieniem słuchając tych wszystkich dyszkantów synkop i alikwotów, potocznie określanych jako wycie, z zainteresowniem i bardzo długo. Wszystko jednak trwało i trwało i choć naturę czasu w tym stanie określić jest bardzo trudno bo rozciąga się jak bungee tyle, że nie leci się w dół ale w górę to jednak chyba za długo i już nie wiedzieliśmy czy ona się śmieje czy płacze szlocha wyje i może jej coś między zęby włożyć. Nagle jednak przestała, Ania spojrzała na mnie, powiedziała o jezu tak że wiedziałem, że działa i zadzwonił domofon.

Mama wyszeptała bardzo pobladła Ania, a jej własnie bardzo czerwone oczy tylko zyskały na tym kontraście. Błyskawiczne wietrzenie i już wraz z koleżanką chyłkiem przemknęliśmy do pokoju Anny gdzie mało ze strachu pod fotel nie wszedłem choć nie wiem czemu. Tymczasem Ania poszła otworzyć, ja zaś nie mogłem przestać myśleć, że właśnie zjarana jest jak samowar i wszystko się może zdarzyć. Z miejsca gdzie się znajdowaliśmu tylko jakieś mru mru i mru mru i już za chwilę Ania wchodzi spokojnie do pokoju i mówi, że mama z psem poszła, Miśką i patrzy znów troche nieobecnie. Zatarliśmy ręce i rzuciliśmy się do ucieczki. W przypadku jednak dwóch bardzo usmażonych niewiast nie jest to wcale najłatwiejsza procedura. Zagrożeniem pozostaje oczywiście łazienka i to bez względu na stężenie THC we krwi, ze względu na toż stężenie  zachodziła jeszcze obawa iż Anna zanurzy się w bezwzględnym zachwycie nad doskonałością łuku brwiowego bądź zacznie kontemplować absurdalność posiadania dwóch dziurek w nosie. Wkrótce jednak łazienka opustoszała i zaczęliśmy kurtki, buty, przedpokój, wiązanie i szybciej szybciej bo zaraz wróci. I nagle Anna wstaje i głosem w typie hola hole pyta ale gdzie my w ogóle idziemy i po co więc tłumaczę, że mama itd a Anna wpatruje się we mnie czujnie i pyta to ona tutaj była!!!?

Pogratulowałem sobie w duchu jakości zakupu, wpakowałem papierosa do ust bo wytrzymać już nie mogłem i mówię że chodźmy wreszcie trzeba wiać powstałem otwarłem drzwi i rozpętało się piekło.

Tuż za progiem stała mama wpatrując się z niedowierzaniem w jakiegoś rozchełstanego osobnika z papierosem w gębie i przekrwionymi oczami, który otwiera drzwi w jej własnym mieszkaniu. Rozpaczliwie ratując resztki własnego wizerunku wydarłem peta z ust myśląc nerwowo gdzie go zgasić choć wcale nie był zapalony i dzień dobry mówię, ale w połowie przypominam sobie że jest wieczór a dzień już ześlizgnął się z języka i choć nie wiem jak wykręcić to go już nim nie złapię więc bełkoczę coś bez sensu i koleżanka też coś mówi, mama patrzy, pies szczeka jak oszalały a nasza znajomość staje się faktem . Mama wchodzi wreszcie do pokoju przechodząc niby obok mnie ale jakby tak jakoś nade mną, jakby tak nad czymś czego Miśka przed wyjśćiem na spacer nie zdołała  powstrzymać i nic już tego nie zmieni i do końca świata dla mamy będę właśnie taki jak w tych drzwiach z tym papierosem i uciekłem na klatkę gdzie wreszcie sobie zapaliłem a koleżanka znowu zaczęła się śmiać tak że mało głową o kaloryfer nie wyrżneła a ja stałem i słuchałem jak Ania kłóci się za drzwiami o której wróci koleżanka się śmieje pies szczeka kaloryfer szumi i nic z tego nie wynika bo z niczego nic nie wynika a Ania zaraz przyjdzie i schowamy się w tą noc długą gdziekolwiek i cokolwiek byle już przyszła bo nic tak mi nie przypominało że czas leci jak jej nieobecność.

 

nigdy_i_nigdzie : :